Brutalny konflikt w rodzinie. "Napadali mnie z procą, nożem, mieli też przygotowane linki"

Pan Henryk i jego córka byli kilkanaście razy napadali przez swoich krewnych. Jeden z agresorów, 35- letni Marcin R., kilka miesięcy temu, został skazany na bezwzględne więzienie. Mimo to mężczyzna wciąż jest na wolności i nie powstrzymał się od ataków. Historie konfliktu przedstawiają reporterzy Uwagi! TVN.

Henryk Leszczyński mieszka w małej miejscowości pod Płockiem. Starszy, schorowany emeryt, dzieli dom z dorosłą córką i sześcioletnim wnukiem.

Od czterech lat rodzina czuje się nękana i zastraszana przez krewnych zmarłej żony pana Henryka.

Któregoś razu przejeżdżali samochodem. Zatrzymali się i pobili mnie. Córka zadzwoniła po pogotowie, trafiłem do szpitala. Za dwa tygodnie był kolejny najazd. I było tak, co dwa tygodnie. Dwanaście razy mieliśmy najazd

– podlicza Leszczyński.

Ataki na rodzinę

Pan Henryk uważa, że agresorzy, zmienili życie jego rodziny w piekło.

Napadali mnie z procą, nożem, mieli też przygotowane linki. Nie zwracali uwagi na obecność dzieci

– wskazuje Leszczyński.

Świadkami ataków było dwóch sześcioletnich wnuków mężczyzny, jego druga córka oraz zięć.

Któregoś razu zaczęli strzelać z procy kulkami. Dzieci krzyczały. Dla mnie robi tak chory człowiek

– mówi Mariusz Mańkowski, zięć Leszczyńskiego.

Raz niespodziewanie wyciągnął gaz, psiknął mi, tak, że leżałem 9 dni w szpitalu. Jak poszedłem do szpitala, to nie widziałem nic na te oko. Wróciłem ze szpitala w piątek, a w sobotę był ponowny najazd. Żyję cały czas w strachu

– skarży się Leszczyński.

Nie jestem w stanie nawet zliczyć, ile razy była u nas policja. Ale, co z tego… przyjadą, spiszą zeznania i pojadą. I nic więcej, a oni jeżdżą sobie bezkarni

– denerwuje się Katarzyna Leszczyńska, córka pana Henryka.

Motyw napadów

Poszkodowani jedynie domyślają się, prawdopodobnej przyczyny agresji krewnych. Dom i gospodarstwo, w przeszłości należały do rodziców żony pana Henryka oraz nieżyjącej już jej siostry, Danuty R.

Rodzice sprzedali ziemię, potem oni wysłali list, że im się zachowek należy. Ale tak naprawdę dom i wszystko rodzice mamie zapisali, wszystko zapisane jest prawnie. Mamy rodzice, czyli moi dziadkowie, kupili jej mieszkanie w Płocku. A więc dostała. Nie jest tak, że odeszła z niczym. Tak naprawdę nie wiadomo, o co im chodzi. Jak przyjeżdżali i robili te najazdy to o niczym takim nie wspominali. Nigdy nie powiedzieli, że chcą jakieś pieniądze

– mówi pani Katarzyna.

W 1985 roku teść mi odpisał gospodarkę… miałem parę hektarów ziemi, nie wiem, czy oni spłaty się domagają, czy czegoś innego

– zastanawia się pan Henryk.

Kara w zawieszeniu

Jeden z mężczyzn i jego syn byli skazani za brutalne napaści. W lutym ubiegłego roku, sąd wymierzył im karę roku pozbawienia wolności, ale w zawieszeniu. Kiedy wyszło na jaw, że 35-letni Marcin R., ma na koncie inne przestępstwo, dopiero wtedy sąd odwiesił mu karę i nakazał bezwzględne więzienie. Wyrok zapadł pod koniec ubiegłego roku.

Być może na początku sąd nie załączył wszystkich akt z poprzednich postępowań. Powinna wykazana być recydywa już w akcie oskarżenia. Sąd w pierwszej instancji powinien ustalić działanie w warunkach recydywy. I oczywiście wykluczało to orzeczenie kary z warunkowym zawieszeniem

– przyznaje Iwona Wiśniewska-Bartoszewska z Sądu Okręgowego w Płocku.

Mimo że od wyroku upłynęło wiele miesięcy, 35-latek pozostaje bezkarny i nadal atakuje. Rodzina przypuszcza, że mógł zniszczyć grób, gdzie pochowana jest żona pana Henryka, na początku sierpnia doszło też do kolejnego napadu, tym razem z bronią.

W jednym z okien widać dwa strzały, jeden trafił w szybę, a drugi w ramę, i kula spadła miedzy szybami. Córka w drugim pokoju odsunęła rolety i widziała go doskonale, on oddał do niej dwa strzały

– wskazuje pan Henryk.

Usłyszałam strzały. Chwyciłam roletę, żeby odsłonić i zobaczyłam, jak wymierza w okno pistoletem, a jak zobaczył, że odsłaniam okno, to odwrócił się i chciał we mnie celować. Wybiegłam z pokoju i wróciłam do dzieci do łazienki, bo tam było najbezpieczniej, bo wszędzie indziej są okna

– opowiada pani Katarzyna.

Jak strzelał to myślałam, że wtargnie do domu. Co z tego, że wezwaliśmy policję…, przecież mógł nas pozabijać. Boimy się o życie. Nasze i dzieci. Nie wiadomo, co może zrobić, skoro potrafił przyjść i strzelać. Nie wychodzimy poza dom

– dodaje Leszczyńska.

Dlaczego, mimo orzeczonej kary więzienia, 35-latek nie jest izolowany i wciąż pozostaje na wolności?

Skazany składał wnioski o odroczenie orzeczenia kary i powoływał się na sytuację rodzinną i zdrowotną, dokładnie na stan zdrowia najbliższego członka rodziny. Sąd rejonowy odroczył wówczas wykonanie tej kary. W sierpniu został wezwany do stawiennictwa w zakładzie karnym. Jeżeli dana osoba nie realizuje tego obowiązku to sąd zarządza przymusowe doprowadzenie do zakładu

– mówi Iwona Wiśniewska-Bartoszewska.

Oni śmieją się w twarz policji i prokuraturze. Nie boją się nikogo, bo napiszą dziesięć odwołań, napiszą, że ktoś jest chory, że się leczy

– mówi Karolina Mańkowska.

Kto jest winny?

35-letni Marcin R., w przeszłości pracował jako kierowca, utrzymuje się z prac dorywczych, razem z ojcem mieszka na jednym z osiedli w Płocku.

My nie napadaliśmy na nich. Pojechaliśmy i oni nas wtedy pobili. Czuję się ofiarą

– stwierdza mężczyzna.

A napad z pistoletem i strzelanie do okien?

To nie ja. Na razie trwa dochodzenie. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Na pewno to nie ja. Mnie tam nie było, mam alibi.

Marcin R. obiecał, że spotka się z nami za kilka dni, jednak nawet nie odbierał telefonu.

Zarzuty w sprawie napadu

Ostatecznie mężczyzna usłyszał zarzuty za napad z bronią i ostrzelanie domu swoich ofiar. Prokuratura zastosowała wobec niego jedynie policyjny dozór.

To była decyzja prokuratora, że na tym etapie postępowania środek zapobiegawczy w postaci dozoru policji będzie środkiem wystarczającym. Postępowanie jest na wczesnym etapie. Zdaniem prokuratora nie było podstaw, które pozwalałby na wystąpienie z wnioskiem o zastosowanie tymczasowego aresztowania

- mówi prokuratur Małgorzata Orkwiszewska z Prokuratury Rejonowej w Płocku.

Apeluje do płockiej policji i prokuratury, żeby naprawdę zajęli się tą sprawą. Nie może być tak, że oni chodzą bezkarnie, a my nie możemy pójść na spacer, albo ja boję się przywieźć swoje dziecko do dziadka

– mówi pani Karolina.

Co to jest dozór dwa razy w tygodniu? To jest nic. On się stawi na policji i przyjedzie w każdej chwili, co będzie chciał, to zrobi. On jest nieobliczalny

– mówi pani Karolina.

Cały reportaż zobaczysz na stronie Uwagi! TVN.

Zobacz też:

8-latek zmarł na rękach rodziców. "Pani doktor nie zbadała syna, nie osłuchała go"

Cierpi na nieuleczalną chorobę genetyczną, ale ZUS-u nie przekonuje nawet wyrok sądu

Niechcianym lokatorom w zabytkowej kamienicy odcięto prąd, gaz i wodę. "Bez toalety żyjemy już prawie miesiąc"

Autor: Jola Marat

Źródło: Uwaga! TVN

podziel się:

Pozostałe wiadomości