"Antykoronawirusowa herbata" do kupienia w jednym z amerykańskich sklepów

Herbata chińska koronawirus
Cheryl Chan/Getty Images
Sklep w waszyngtońskim Chinatown sprzedaje mieszanki ziół, które jakoby mają zabijać koronawirusa. Jak zapewnia jego kierowniczka, każda z nich jest przygotowana według specjalnego przepisu lekarzy z Chin.

Herbatki zwalczające koronawirusa?

Na koronawirusa w Chinatown można kupić dwie mieszanki - każda według specjalnego przepisu lekarzy z Chin. Pierwsza to, kosztująca 5 dolarów, kombinacja sześciu składników, która ma zwiększać odporność organizmu. Wśród nich są liście czarnej jagody.

To zabija wirusa

– zapewnia przyrządzająca mieszankę kobieta, która ma na twarzy aż dwie maseczki.

Druga herbata składa się aż z 21 składników. Jest droższa – kosztuje 15 dolarów. Jej nazwa to "antyCovid-19".

Przy tworzeniu tych ziołowych kompozycji ważne są proporcje. Każdy ze składników klient może dotknąć i powąchać. Przy przygotowywaniu herbaty odradza się metalowe garnki. Porcję wrzuca się na 15 minut do zimnej wody. Następnie podgrzewa do wrzenia i potem na niskim ogniu gotuje przez 20 minut. Po odsączeniu mieszankę można użyć jeszcze raz; potem już się nie nadaje do spożycia. Gorzki napar należy pić dwa razy dziennie – godzinę po śniadaniu i godzinę po obiedzie.

Inny asortyment sklepu

Sklep w pobliżu hali widowiskowej Capital One Arena w centrum Waszyngtonu oferuje szeroki asortyment różnego rodzaju chińskich lekarstw i suplementów diety. Wśród nich bardzo dużo herbat, w tym - na ból gardła, na rzucenie palenia czy takich – które jak głosi opakowanie - zapewniają zdrowe i białe zęby.

Powiedz na co jesteś chory, a coś znajdziemy

- mówi menadżerka.

W trakcie epidemii do sklepu wchodzą jedynie pojedynczy klienci. Większość zamawia produkty telefonicznie czy przez internet, a następnie przyjeżdżają tylko, by je odebrać. Rzadko kiedy są to Chińczycy.

Chińczycy, kiedyś licznie zamieszkujący waszyngtońskie Chinatown, teraz są w nim mniejszością. Wciąż prowadzą tu jednak kilkanaście sklepów i restauracji; w trakcie epidemii otwartych jest zaledwie kilka. Już od pierwszych doniesień o wirusie pracujący w chińskich lokalach noszą maseczki ochronne.

To dobrze, że maseczki stały się powszechne. Wciąż jednak nie wszyscy je noszą. A to ważne

– tłumaczy szefowa sklepu z ziołami.

W jej sklepie za zestaw 10 sztuk trzeba zapłacić 30 dolarów. Na witrynie wywieszona jest informacja, że noszenie maseczek "nie oznacza choroby".

Ludzie noszą maseczki z wielu powodów, m.in. po to, by chronić się przed zanieczyszczeniami czy z powodów kulturowych

- można na niej przeczytać.

Mieszkańcy Chinatown oburzają się też na nazywanie SARS-CoV-2 "chińskim wirusem". Koronawirus zaczął się w Wuhan, w Chinach. To tylko geografia. Chińskie pochodzenie - lub jakiekolwiek inne - nie oznacza, że dana osoba jest bardziej narażona na chorobę

- tłumaczy informacja z witryny.

Jak wynika z danych Federalnego Biura Śledczego (FBI), od początku epidemii w Stanach Zjednoczonych wzrosła przemoc wobec osób o chińskim pochodzeniu. Sprzedające w sklepie w Waszyngtonie czują się jednak bezpiecznie i zapewniają, że ze strony lokalnej społeczności nie spotkało ich nic złego. Tak jak większość Amerykanów liczą na szybkie pokonanie epidemii i otwarcie gospodarki.

Chcemy sprzedawać i zarabiać; to teraz trudne, bo ruch mamy zdecydowanie mniejszy

- przyznaje szefowa sklepu.

>>> Zobacz także:

Autor: Iza Dorf

Źródło: Mateusz Obremski/PAP

podziel się:

Pozostałe wiadomości