Antoś umiera! Mamy mało czasu, by powstrzymać jego śmierć

Antoś urodził się z wadą serca, która zagraża jego życiu. Jedyną szansą dla chłopa jest operacja przeprowadzona przez prof. Franka L. Hanley'a ze szpitala w Stanford, ten samego, który uratował inne polskie dzieci, niemające gdzie indziej szans. Rodzice potrzebują naszej pomocy, aby chłopiec mógł wylecieć do USA na leczenie. Jutro gościem Dzień Dobry Wakacje będzie tata Antosia, Adam Trębiński.

Ola i Adam przepełnieni szczęściem czekali, aż Antoś pojawi się na świecie. Aż do połowy ciąży, kiedy dowiedzieli się, że dziecko urodzi się z wadą serca. 20 tygodni strachu, niepewności i wielu pytań. Antoś urodził się 8 sierpnia 2018 r. Był to najpiękniejszy dzień w życiu jego rodziców i jednocześnie najtrudniejszy. Lekarze stwierdzili u chłopczyka tetralogię Fallota, atrezję pnia płucnego i niedorozwój tętnic płucnych.

Na początku nic nie zapowiadało tragedii. Antoś był tak silny, że nie potrzebował operacji. Gdy jednak rodzina wróciła ze szpitala do domu, buzia chłopca zaczęła zmieniać kolor. Stała się żółta jak płatki słonecznika. Powodem takiego stanu był zespół Alagille’a, zaburzenia w obrębie wątroby, prowadzące do jej niewydolności, a w skrajnym przypadku do przeszczepu.

Mówią, że problemy to tchórze, bo atakują tylko w grupach. Nie zdążyliśmy oswoić się z chorobą synka, bo śmiertelne niebezpieczeństwo w serduszku znów dało o sobie znać. Niskie saturacje, ciężki oddech, głośny płacz, zimny pot. I ten kolor. Tym razem Antoś był szary jak popiół. Kolor niedotlenienia. Kolor śmierci.

- wspominają rodzice chłopca.

Trafili do szpitala. Antoś przeszedł trzy poważne operacje, dwie nagłe reoperacje, dializę otrzewnową z powodu ostrej niewydolności nerek, trzy cewnikowania serca. Przez dwa tygodnie był podłączony do ECMO, systemu pozaustrojowego natleniania krwi. Lekarze mówią wprost – takiego przypadku jak Antoś, takich tętnic jakie on ma, jeszcze nie widzieli.

Cewnikowanie miało dać odpowiedź, co dalej. Nie zostawiło miejsca na domysły. Konieczna była natychmiastowa operacja - wszczepienie stentu dotętniczego, bo życie Antosia wisiało na włosku. Było dobrze tylko przez kilka dni. Stent okazał się niedrożny, lekarze musieli operować ponownie. I jeszcze raz. Nie było wyjścia. Antoś umierał.

Widzieliśmy to na własne oczy. Małe rączki leżały bezwładnie na pościeli, roześmiane oczy robiły się matowe, skóra biała jak ściany szpitala… Choć z kroplówki płynęła krew, która miała być życiem – konieczna była wielokrotna transfuzja – w Antosiu życia było coraz mniej. Działały maszyny, ale serce przestawało działać.

Kiedy Ola i Adam usłyszeli od lekarzy, że powinni pożegnać się z synkiem, przepłakali całą noc.

Jesteśmy mamą i tatą Antosia, zrobilibyśmy dla niego wszystko. Pożegnać – tego nie umieliśmy zrobić. Wiedzieliśmy, że tylko 9 proc. dzieci, odłączonych od ECMO, żyje dalej... Nie doceniliśmy własnego synka. Znalazł się w tych 9 proc., choć nikt nie dawał mu szans… Lekarze w Polsce wspaniale opiekowali się Antosiem. Kilka razy uratowali mu życie. Niestety, nic więcej zrobić już nie mogą.

Ola i Adam zaczęli szukać pomocy wśród lekarzy z całego świata. Póki co tylko profesor Frank L. Hanley – specjalista od przypadków beznadziejnych, od najbardziej chorych serduszek, takich jak Antosia – chce podjąć się jego operacji i dać mu szansę na życie.

28 sierpnia tego roku rodzina ma stawić się w szpitalu w Stanford. To już za kilka tygodni! Na początku czeka chłopca cewnikowanie serca, a potem operacja.

Niestety opieka medyczna w USA jest najdroższa na świecie. Rodzice Antosia potrzebują ponad 6,5 mln zł, aby ratować synka. Jeśli nie zdążą uzbierać pieniędzy - Antoś umrze.

Więcej informacji na temat Antosia i zbiórce na jego leczenie znajdziecie na stronie: https://www.siepomaga.pl/pilne

Autor: Redakcja Dzień Dobry Wakacje

podziel się:

Pozostałe wiadomości