Anna tuż przed porodem dowiedziała się, że ma COVID-19. "Nigdy nie przytuliła swojego dziecka"

Anna Wojciechowska
Piotr Wojciechowski/zrzutka.pl
Anna Wojciechowska była cenionym lekarzem, żoną, matką. Historia, której nie chciałby doświadczyć nikt, dotknęła całą rodzinę i wielu pacjentów doktor Ani. Jej nagła choroba i odejście było niespodziewane, a pustka, którą po sobie zostawiła, wydaje się nie do wypełnienia. Miała zaledwie 36 lat. Zmarła dwa tygodnie po narodzinach córki. – Nigdy nie przytuliła swojego dziecka – opowiada Justyna Wąsala-Gura, przyjaciółka Anny.

W statystykach to jedna osoba, jednak za każdą cyfrą kryje się prawdziwy dramat. Anna Wojciechowska była szczęśliwą żoną Piotra, matką 3-letniej Patrycji i świeżo upieczoną mamą Karoliny. Była pełna nadziei, miała plany. Całe swoje życie zawodowe poświęcała, aby nieść pomoc innym. To był jej cel. Anna Wojciechowska była psychiatrą w szpitalu w Radecznicy. Wiedząc, że może dać z siebie więcej, zgodziła się nawiązać współpracę z Fundacją "Bambini dzieciom", aby pomagać także małym pacjentom. Była osobą, której nie da się nie lubić. Wiedzą to jej podopieczni, koledzy z pracy, przyjaciele.

Nie żyje dr Anna Wojciechowska

Nikt się nie spodziewał takiego obrotu spraw. Anna za kilkanaście dni miała przywitać na świecie swoją córeczkę, termin zabiegu cesarskiego cięcia był już wyznaczony. Kobietę zaniepokoiło złe samopoczucie. Zaczęło się od testu na COVID-19. Postanowiła sprawdzić, czy nie zaraziła się koronawirusem. Badanie potwierdziło jej przypuszczenia. Do narodzin Karolinki zostały zaledwie dwa tygodnie. Zachowała spokój i przygotowywała się do przyjścia na świat wyczekiwanego dziecka. Niestety stan Anny się pogorszył. Trafiła do szpitala.

Była szczęśliwą mamą oczekującą przyjścia na świat drugiego dziecka, bardzo zależało jej na naturalnym porodzie, ale decyzją lekarza miała urodzić przez cesarskie cięcie. - W środę test wyszedł pozytywny, zachowała izolację. To było na tydzień przed wyznaczonym terminem zabiegu. W niedzielę trafiła do szpitala i w niedzielę, 9 maja urodziła się Karolinka. Dzieciątko jest zdrowe, jest pod opieką taty. Ania umarła 20 maja. Nigdy nie przytuliła swojego dziecka – opowiada poruszona Justyna Wąsala-Gura, przyjaciółka Anny.

Anna miała przed sobą całe życie. Wszystkie plany legły w zaledwie dwa tygodnie.

- Gdy była już hospitalizowana, ale jej stan ogólny był dobry, napisała do mnie "Justyna, zaszczep się, bo ja wylądowałam w szpitalu". Wtedy zrozumiałam, że ten wirus nie oszczędza nikogo. Nawet takich aniołów jak Ania – wyznaje Justyna. Gdy Ania dowiedziała się, że spodziewa się dziecka, szczepienia nie były rekomendowane dla kobiet w ciąży.

- Ania, na początku pobytu w szpitalu, po porodzie, była z nami w kontakcie i chcieliśmy jej pokazać malutką Karolinkę. Wysyłaliśmy SMS-y i nagrania wideo, a ona cały czas planowała, jak to będzie, jak wróci do domu. Tak bardzo się cieszyła – wspomina Justyna.

Po cesarskim cięciu pojawiły się komplikacje. Anna trafiła pod respirator 16 maja. Lekarze robili co w ich mocy, aby ją uratować, wykorzystywali wszystkie metody leczenia. Niestety kobieta dostała krwotoku i musiała być operowana. - Myślałam, że jak przeżyje operację, to już Pan Bóg będzie łaskawy. Były zamówione msze w nadziei, że modlitwa pomoże – opowiada Justyna.

Najbliżsi w nocy dostali wiadomość SMS, że Anna przeżyła operację. - Podobno nadzieja umiera ostatnia. Wszyscy wierzyliśmy, że wszystko skończy się dobrze, że jeszcze wszyscy będziemy się z tego śmiać. Niestety rzeczywistość okazała się brutalna. Zmarła cudowna kobieta, matka i znakomity lekarz, po którym płaczą setki pacjentów. Jej małe dzieci jeszcze nie wiedzą, co się stało – wyznaje Justyna.

Anna Wojciechowska zmarła w nocy, 19 maja 20201 r. 2-tygodniowa Karolina i 3-letnia Patrycja straciły mamę. Miała zaledwie 36 lat.

Pogrzeb odbył się w niedzielę, 23 maja. Dużą część żałobników stanowili jej pacjenci. Przyszli, bo chcieli oddać jej hołd i wesprzeć najbliższych Anny, wiedząc, że zawsze była dla nich dostępna, zawsze wyciągała pomocną dłoń. – Były to głównie osoby dorosłe. Wiadomość o śmierci Ani poruszyła wszystkich i wszyscy zastanawiali się jak, mogą pomóc – podkreśla Justyna Wąsala-Gura.

Dzieci Anny Wojciechowskiej

Wszyscy z rodziny starają się na miarę swoich możliwości i są zaangażowani w opiekę nad dziewczynkami. Jednak to na ojcu spoczywa teraz odpowiedzialność. - Mąż Anny jest kierowcą wycieczek. Z powodu pandemii stracił dochody i aktualnie nie może wykonywać swojej pracy, tym bardziej, że ma teraz w domu dwutygodniowe dziecko. Otrzymuje zasiłek macierzyński w wysokości 1000 zł – opowiada Justyna. Przyjaciele wiedząc, jak trudna jest sytuacja, zorganizowali zbiórkę pieniędzy, aby wesprzeć tatę dziewczynek w tych bardzo trudnych chwilach i zapewnić dziewczynkom spokojny byt oraz środki na edukację. W jej opisie czytamy:

- Dla każdego miała dobre słowo, potrafiła zobaczyć światełko w "najgłębszym mroku", podać pomocną dłoń.

Mówi się, że Pan Bóg zabiera do siebie tych, których kocha najbardziej. Jednak trudno pogodzić się z tym, że Ania nie utuli już swoich córeczek. Nie spędzi z nimi świąt, urodzin, nie zaprowadzi do przedszkola, nie pocieszy, nie opatrzy skaleczonego kolanka, nie zobaczy pierwszych kroków Karolci, nie usłyszy słowa "Mamo". Nie spędzi z ukochanym mężem wyczekiwanej 10 rocznicy ślubu.

Mimo choroby potrafiła cieszyć się wiosną, na którą tak czekała… Walczyła do samego końca, po to, by wrócić do swoich bliskich, do domu... Niestety nie udało jej się wygrać walki, którą dzielnie toczyła z Covidem.

Teraz jej córeczki najbardziej potrzebują wsparcia. Chociaż w tej sytuacji, zawsze będzie to o wiele za mało, zróbmy co możemy…

3-letnia córka Anny przygotowywała się, żeby zaśpiewać mamie piosenkę na Dzień Matki, jednak już nigdy nie będzie miała możliwości się przed nią zaprezentować. Dziewczynka powoli zaczyna dopytywać, kiedy wróci mama. Jak tłumaczą psychologowie, dziecko w tym wieku nie rozumie, czym jest śmierć. Tata Patrycji będzie musiał nauczyć się odpowiadać na pytania związane z odejściem mamy, zgodnie ze stanem emocjonalnym i rozwojowym dzieci. - Robi wszystko, aby sprostać zadaniu – zapewnia Justyna.

Kim była Anna Wojciechowska?

Pracowała w szpitalu w Radecznicy i tam zajmowała się pacjentami z uzależnieniami. Aby współpracować z fundacją, zaczęła się dokształcać w zakresie pracy z dziećmi. Bardzo chciała pomagać innym.

- Długo staraliśmy się o kontrakt z NFZ, aby taki uzyskać, trzeba spełnić warunek obowiązkowy - współpraca z psychiatrą. Wiemy, że lekarzy z tą specjalizacją jest w Polsce bardzo mało, za mało. Ania, wiedząc, co ją czeka, podjęła się tego zadania. Tylko w tej chwili dzieci oczekujących na diagnozę jest 120, a pod stałą opieką jest 600 – wyjaśnia Justyna Wąsala-Gura. Jak dodaje, dr Anna gromadziła wokół siebie ludzi o takich sercach, jakie sama miała.

- Dzięki temu powstał zespół, który uczył się od niej, jak postępować z pacjentami. Wszyscy mieliśmy szczęście, że mogliśmy korzystać z jej człowieczeństwa. Nasza fundacja stoi teraz pod znakiem zapytania. Nie mam tygodnia, abym nie spotkała dziecka po próbie samobójczej, próbie okaleczenia – mówi.

Jakim lekarzem była Anna Wojciechowska? Swojej pracy oddawała się jej bez reszty i każdego pacjenta traktowała z niezwykłą uwagą. - To był Anioł. Nie było dla niej problemu, którego nie dało się rozwiązać. Zawsze z sercem na dłoni. Była lekarzem, ale zawsze rozmawiało się z nią, jak z najlepszym przyjacielem – wspomina przyjaciółka.

- Anka cały sukces, który osiągnęła w życiu, zawdzięcza wyłącznie swojej bardzo ciężkiej pracy. Nie można powiedzieć, że się poświęcała, bo to była jej pasja i misja. Nigdy nie budowała napięcia, nie dawała odczuć, że jest lekarzem, zawsze była przyjacielem – zaznacza. Jak dodaje, cieszyła się szacunkiem rodziców dzieci, które miała pod swoją opieką. Wszystko przez to, że mieli w niej oparcie, doradcę i przyjaciela. Całe zawodowe życie spędziła na tym, aby pomagać innym.

- Idę na jej grób i nie wierzę. Nawet jak ją żegnałam, nie wierzyłam. Tyle ludzi jej potrzebuje – mówi Justyna, przyjaciółka zmarłej Ani.

Zobacz wideo: Uwaga! TVN: Rodzina z COVID-19 rozdzielona w szpitalu. Samotnym dzieciom pomogli wolontariusze

Zobacz też:

Gdyby nie dawcy szpiku, Adasia i Karola mogłoby już z nami nie być. "Obca osoba, która uratowała moje dziecko jest jak członek rodziny"

Portrety matek. "Matka Gigantka" sześciorga dzieci, w tym dwóch par bliźniąt: "Zamykałam się w sypialni i płakałam do poduszki"

Ewa Farna w intymnej rozmowie z Dorotą Wellman. "Jak ktoś mi pisał, że jestem gruba, to mówiłam: zjem jeszcze więcej"

Autor: Jola Marat

podziel się:

Pozostałe wiadomości